Dlaczego jako cel planowanej podróży wybrałam Urugwaj? - wyjaśniłam zanim opuściłam Polskę.
Na lotnisku w Berlinie znalazłam się dwa dni przed odlotem samolotu. Nic dziwnego, bo na przejechanie stu kilometrów autostopem zarezerwowałam aż cztery dni. Wiedziałam – mając bilet – mam prawo czekać na lotnisku do skutku. Berlińskie lotnisko zajmuje ogromną przestrzeń. Przepływają tłumy ludzi, ale wystarczy trochę orientacji, żeby z tej przestrzeni wygospodarować sobie dyskretne zacisze – skąd oglądam wiele, a ja jestem prawie niewidoczna. Trzy razy w ciągu dnia zjadam gorący posiłek – płatki zbożowe z mlekiem. Mleko w proszku. Gorąca woda z toalety obok. Przepakowana, odświeżona, zgodnie z planem zajmuję miejsce w samolocie. Uprzejmy współpasażer ustępuje mi swoje miejsce przy oknie. Jak dotąd sprzyja mi szczęście – sąsiad Niemiec, też leci do Urugwaju. Mam z głowy stresujące szukanie odpowiednich terminali na lotniskach Francji i Brazylii.
Poranek w Montevideo chłodny. Towarzysz podróży oznajmia mi – właśnie teraz jest urugwajska zima. Miałam nadzieję konieczne mi informacje mi informacje uzyskać z polskiej ambasady. Adresy polskich urzędów wypisałam uprzednio z internetu. Niestety – od niedawna ambasada przeniesiona do Brazylii. Honorowy konsul nie ma obowiązku siedzieć w konsulacie. Jest tylko urzędnikiem honorowym.
Jak zwykle w moich podróżach to policja jest niezawodna. Na podstawie legitymacji, wyszukują przez internet jedyne czynne schronisko młodzieżowe w Montevideo. Policyjnym samochodem jadę kilkanaście kilometrów. Jeszcze tego samego wieczora zwiedzam nadmorską część miasta. Zanurzam dłoń w Atlantyku – woda zimna. Niestety to czas urugwajskiej zimy. Po trzech dniach zwiedzania opuszczam stolicę Urugwaju.
Nastrojowa atmosfera, pokolonialna architektura przedmieść, ciekawe zabytki, muzea, świątynie, rozbudowany port – wszystko godne zobaczenia. Niestety jak w każdej stolicy nawet schroniska są zbyt drogie. Kupuję bilet autobusowy do Minas – miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. Zajmuję miejsce najbliższe wolne miejsca. Na jednym plecak na drugim fotelu ja. Zasypiam. Kiedy obudziłam się, obok mnie siedziała pasażerka. Na moment mojego przebudzenia czekały siedzące przede mną młode dziewczyny. Ja – nieświadoma, że miejsca są numerowane, zajęłam fotel plecakiem. Kiedy weszła osoba z biletem na to miejsce, dziewczyny wyniosły – dyskretnie, żeby mnie nie obudzić – plecak do bagażnika. Po dojechaniu na miejsce przeznaczenia wysiadłyśmy razem.
Szukałam taniego hostelu. Przyłączyły się do nas kolejne koleżanki. A kiedy grupa liczyła ponad dziesięć dziewcząt, dołączyli chłopcy. Zdjęli ciężki plecak z moich ramion. Do hotelu wszyscy weszliśmy razem – cała grupa liczyła około dwudziestu osób. Mogłabym być niema – ta spontanicznie utworzona grupa przyjaciół załatwiła wszystko – mnie pozostało jedynie okazanie paszportu. Miejsce utrafione w dziesiątkę.
Świat po którym wędruję obdarowuje mnie życzliwością. A ja na każdy następny dobry przypadek reaguję łezką. Wiezie mnie miły kierowca. Jego stateczne auto systematycznie połyka systematycznie kolejne kilometry. Mam wrażenie, że oglądam stary amerykański film, ale w wersji już kolorowej.
Zieleń pastwisk wdziera się w obrzeża miasta Melo. Po obu stronach wąskich uliczek malownicze domy – pozostałość czasów kolonialnych w Ameryce Południowej. Nocą temperatura spada do 5 – 6 stopni. Bezużyteczny w tej sytuacji namiot, spoczywa w plecaku. Prawdopodobnie tak będzie do końca podróży. Pytam o tanie miejsce noclegowe. Przypadkowy przechodzień okazał się młodym wolontariuszem działającym na terenie miasta. Dla lepszego rozumienia problemu połączył mnie z zaprzyjaźnioną kobietą mówiącą po niemiecku. Violetta – z pochodzenia Niemka, od dzieciństwa mieszka w Urugwaju. Jest bliska mojego wieku. Starcze choroby zmusiły ją do korzystania z pomocy wolontariuszy. Nasze spotkanie ucieszyło Violettę – wreszcie mogła usłyszeć i porozmawiać w języku niemieckim. Ja też byłam zadowolona, bo na kilka nocy miałam zapewnioną gościnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz