środa, 12 kwietnia 2017

Wędrówki po dawnych drogach


Od wielu lat, a minęło ich trzydzieści, mieszkam w byłej wiosce - obecnie ani miasto, ani wieś. Obok jeszcze są lasy. Wczesną wiosną zbieram młode liście brzozy i morwy. Specjaliści zapewniają, że brzoza ma niewyczerpaną moc odradzania się. Może dlatego zesłańcy na Syberii czerpali energię do przeżycia z mocy jaką skrywa brzoza. Brzoza to z karłowatych drzew, które zarastają tundrę - tylko syberyjscy szamani znają tajemniczą moc całej rośliny.
Na okres zimy suszę w przewiewnych workach moją zieloną herbatę.
W miesięczniku EkoNatura - w marcowym numerze magister biologii p. Paulina Próchnicka zachęca nas do zjadania wiosennych pączków roślin - nazywa je smakołykami nie tuczącymi. Jadalne są pączki kasztanowca, dębu, sosny i wielu innych drzew.
Ja natomiast polecam sałatę z mniszka lekarskiego. Czyszczę całą roślinę, przyprawiam jak sałatę zieloną.


Południową część Polski - od Sosnowca do Brześcia przemierzała z Mamą w jedno lato - tam i powrót. Trochę pieszo, trochę furmankami z rolnikami wiozącymi swoje produkty rolne na targ.  Handel obnośny - to był sposób na zarobienie kilkudziesięciu groszy na przeżycie w tych bardzo trudnych latach trzydziestych - latach kryzysu. Tysiące ludzi wędrowało od miasteczka do miasteczka, od wioski do wioski. Byli wśród nich naprawiacze garnków, ostrzyciele noży i nożyczek, ludzie wykonujący portrety ślubne na podstawie małych amatorskich fotografii z młodzieńczych lat.
Moja wędrówka z Mamą przypadła na lata 1935 - 1939. Mój wiek - od dwóch do lat siedmiu. Później wojna.


Teraz podczas zbliżającej się wiosny, ciągłe komunikaty radiowe ostrzegają o zanieczyszczeniu powietrza, o atakującym poszczególne polskie miasta smogu - ja pozwalam sobie na wspomnienie, opisanie czasu kiedy w Polsce kryształowo czyste powietrze pozwalało na zbieranie i zjadanie owoców z przydrożnych drzew. A w czasie upalnego dnia gaszenie pragnienia sokiem uzyskanym z przydrożnych brzóz. Najokazalszymi pojazdami na polskich gościńcach były bryczki, karety - może raz dziennie, może dwa widziałam samochód. Kiedy teraz wracam wspomnieniami do obserwacji z mojego dzieciństwa, zastanawiam się, czy to drogowcy wykonywali te wszystkie zabiegi na drogach, żeby wędrującym umilić wędrówkę? Rosnące na poboczach drzewa dawały cień, ale też karmiły i poiły. Na pniach brzóz w wywiercone otwory ktoś wstawiał drewniane rynienki, zawieszał około litrowe wykonane z drewna pojemniki, aby sok do nich swobodnie spływał. Może tę pożyteczną pracę wykonywali uczniowie szkół parafialnych pod kierunkiem księdza proboszcza. Muzykę oblatujących lipę pszczół słychać było z odległości kilkunastu metrów przed dojściem do drzewa.

Taka to była Polska waszych pra - pradziadów. Biedna, ale hojna zdrową przyrodą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz